Rosół, pierwiastek i róża

Agnieszka Dixon
4 min readMay 8, 2020

Przed kwarantanną podobno byliśmy wolni, ale czy na pewno?

Słucham doniesień o planach złagodzenia kwarantanny i jakoś wcale się nie cieszę. Opustoszałe ulice przestały mnie zasmucać, pozamykane restauracje nie kuszą. W parkach wesoło, nikt nie koczuje znudzony na trawie, ludzie żwawo maszerują alejkami i nawet ptaki czują ten wszechobecny nerw rozkwitającej wiosny.

Atmosfera pikniku i radości przypomina mi nieco pochody pierwszomajowe, które w tamtych latach wydawały się miłą odmianą od siedzenia w zielonych, wydrążonych przez korniki ławkach szkolnych i zastanawiania się, dlaczego „Pan Tadeusz” arcydziełem jest.

Ten nieszczęsny „Pan Tadeusz” był wtedy symbolem opresji umysłowej, zwiastunem czyhającej pułapki Jednomyślnego Społeczeństwa. Nudził mnie ten tekst okropnie i kiedy na lekcji języka polskiego w sposób uczciwy wyrażałam swoją opinię, dostawałam ostrzeżenie. Za brak jednomyślności dostaje się Dwóję, a Dwója jak wiadomo oznacza brak inteligencji.

Dwóje się dostaje, jak się nie wyliczy pierwiastka z iluś tam. Do dzisiaj nie wiem, co to pierwiastek, ale zawsze lubiłam jego nazwę. Wyobrażałam sobie Pierwiastek jako lukrowany piernik w kształcie gwiazdy, ale rzecz jasna, trzymałam to w sekrecie, bo byłam pulchną dziewczynką, a pulchne dzieci jak wiadomo nie powinny zdradzać zamiłowania do słodyczy, gdyż wywołuje to dezaprobatę Jednomyślnego Społeczeństwa. Dobitnie przekonałam się o tym w trzeciej klasie podstawówki, kiedy to po lekcjach udałam się do pobliskiego Domu Kultury, w którym tymczasowo sprzedawano rurki z kremem. Podeszłam do bufetu i po niedługim namyśle poprosiłam o dwie rurki, jedną dla mnie, a drugą też dla mnie, bo moja siostra wyjechała właśnie na studia do Warszawy i nie było się z kim podzielić. Pani bufetowa zmierzyła mnie wzrokiem i syknęła: „Takoś ubito, a jeszcze ciostek chce?”

Wymaszerowałam z Domu Kultury czerwona na twarzy i z silnym postanowieniem wydostania się z tego zagłębia nienawiśc, co rzeczywiście jakiś czas później udało mi się zrealizowałać. Nie było łatwo, nadal nie podobał mi się „Pan Tadeusz”, ale nauczyłam się nie mówić głośno tego, co myślę i nie jeść tego, na co mam ochotę. Rurki zjadłam, ale od tamtej pory czułam się wyjątkowo nieswojo w pobliżu cukierni i przerzuciłam się na słone zakąski.

Jednomyślne Społeczeństwo, myślałam ja dziesięciolatka, na lata przed rozpoczęciem studiowania mądrych ksiąg, z jakiegoś niezrozumiałego powodu ogromnie boi się różnic. Może dlatego, że sama nazwa Różnica jest kolczasta, jak róża. Ale jest też piękna jak róża. Może dlatego ludzie tak lubią mordować te róże, patrzeć, jak umierają w wazonach na politurowanych segmentach w dużych pokojach bloków pełnych Jednomyślnych Ludzi, którzy rano idą do pracy w odlewniach żeliwa, zakładach obuwniczych i księgowościach. Zawsze mnie fascynowało wnętrze bloków z wielkiej płyty, ale udało mi się tam zajrzeć dopiero w okolicy czwartej klasy, kiedy to zaprosiła mnie do siebie Kasia Nowek, blada dziewczynka z wiecznie krwawiącym nosem, uważana powszechnie za słabą uczennicę. Krążyła plotka, że Kasia zagina sobie nos, aby wywołać krwawienie. Podejrzewam, że nauczyciele stawiali jej trójki z marszu, zanim jeszcze zaczynała odpowiadać na pytanie, może z litości, żeby nie wywołać krwotoku, a może z przyzwyczajenia. Kasia zorientowała się, że powyżej trójki nie sięgnie i przestała się starać. Krwotoki z nosa też ustały.

Nie pamiętam już z jakiego powodu Kasia zaprosiła mnie do swojego mieszkania w Bloku Nr 2, Klatka 1, Mieszkania 2, ale pamiętam, że doznałam olśnienia. Mama Kasi i jej dwóch sióstr bliźniaczek uznała, że na pewno jesteśmy głodne i podała nam zupę. Był to rosół, ale nie jakiś tam zwykły rosół z okiem tłuszczu, makaronem i pietruszką, ale Rosół Rewolucyjny. Pływała w nim przepyszna kasza manna i pokrojone w kostkę ziemniaki. I nie było pietruszki. Wpatrywałam się w osłupieniu w talerz pełen niezwykłości i wybąkiwałam coś na kształt: „Eee, aaa, ale jak to może być rosół bez makaronu i pietruszki?”

„Bliźniaczki lubią z kaszą manną, a ja i tata z ziemniakami, pietruszki nie lubi nikt” wyjaśniła Kasia.

Tego dnia wracałam do domu oszołomiona możliwościami, jakie zarysował przed mną Rosół Rewolucyjny. W mojej dziecięcej głowie konsolidowało się mocne postanowienie, że odtąd będę myślała to, co chcę i nikt mnie nie złamie, i że nie przeczytam do końca „Pana Tadeusza”, nie zjem pietruszki, a jak będę dorosła, to ugotuję swój własny rosół z ziemniakami.

Wiele lat później, podczas kwarantanny spaceruję po parku z jedenastoletnim synem, który mówi, że w programie nauczania jest mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, jak na przykład pierwiastki.

„Mhmm, mówię, Ale kto wie, może ci się przydadzą, jak twojemu bratu, który studiuje fizykę.”

„Jak on lubi pierwiastki, to niech studiuje”, mówi syn. „Ja nie lubię”

Nie oponuję, nie przytakuję. Niech sam odkryje swój Rosół, ja go nie będę popychać w kierunku rewolucji, bo wtedy stałby się co najwyżej neoliberalnym orędownikiem wolności konsumenckiej.

Cokolwiek to znaczy.

Przed kwarantanną podobno byliśmy wolni, ale czy na pewno? Być może nasza wolność ograniczała się do wolności wyboru spośród wielu opcji jakiejś tożsamości, jakiegoś stylu życia, jakiegoś sposobu myślenia. Przekładając to na Rosół, mogliśmy go zjeść na dowolnie wybranym talerzu, niektórzy nawet na złotym i z dowolnie wybranym makaronem, importowanym lub ręcznej roboty. Nawet pietruszka mogła być organiczna lub egzotyczna. Ale każdy z nas wiedział, że z ziemniakami to ewentualnie barszcz.

Kiedy tak krążymy po parkach wśród zamkniętych przybytków neoliberalnej wolności, wielu z nas przychodzi do głowy, że ten Rosół to nasze własne Życie i z każdym tygodniem mamy coraz większą ochotę jeść go z tym, z czym nam smakuje najbardziej. W restauracyjnych kartach dań możemy znaleźć wszystko, tylko nie to co, wymyślimy dla siebie sami.

--

--

Agnieszka Dixon

Psychologist & Psychotherapist Area of interest: Psychoanalysis & Human Sciences