Demony Goi, bańka na mleko i dalszy ciąg

Agnieszka Dixon
4 min readNov 21, 2020

Za oknem bury listopad, smętny pies wlecze po alejce mokry patyk, jakieś dziecko skacze na ubłoconej trampolinie. Świat zwariował. Wirus szaleństwa zaatakował nasze umysły, niepokój płynie w arteriach. Lekkość życia, jak choinkowa bańka, wyślizgnęła mi się z rąk i rozbiła na tysiąc kawałeczków. Nie podnoś, bo się skaleczysz!

Podnoszę jeden odłamek, przeglądam się jak w krzywym zwierciadle, jest rok siedemdziesiąty któryś, kobiety noszą dzwony, mężczyźni rozpinają koszule pod szyją. Czarnobiałe apaszki i rogowe okulary ożywiają szare twarze telewizyjnych prezenterów. Muszą być malutcy jak krasnoludki, myślę, żeby zmieścić się w pudle telewizora. I nie znają kolorów, nawet truskawki mają szare. Mamo, dlaczego każdy gierek musi być panem, dlaczego nie może być panią, a co, jeśli pani chce być gierkiem? Mama nie rozumie pytania lub nie chce odpowiedzieć, a może jedno i drugie. Hierarchia świata wyłania się z telewizora i zza ściany, która oddziela nasze nauczycielskie mieszkanie od Zespołu Szkół Zawodowych. Tata jest dyrektorem, mama polonistką i bibliotekarką. Tata trzyma władzę, mama włada słowem i nadzoruje mądrość zamkniętą w księgach. Wypożycza je ciekawym, zapisuje ich nazwiska na sztywnych karteluszkach, które trzyma w długich, drewnianych pudełkach. Tata ma gabinet na parterze szkoły, wchodzenie tam jest raczej zabronione, a jeśli uda mi się wślizgnąć do jego królestwa, wyłania się zza kłębów papierosowego dymu i patrzy na mnie surowo. Na stole pusta szklanka z łyżeczką w środku drży na kruchym spodku, herbaciane fusy usychają przylepione do ścianki. Dokumenty wypełnione statystykami osiągnieć socjalistycznej młodzieży otulają biurko wystukaną na maszynie do pisania pierzynką. Za plecami taty okno z paprotką i czarno-biała rycina Goi „Gdy rozum śpi, budzą się demony”. O nic siebie nie pytamy, patrzymy. Mogłabym zadać tysiące pytań, gdybym wiedziała, że odpowiedź będzie, i że wystarczy. Do odpowiadania służy mi wielotomowa encyklopedia powszechna, wytłumaczyć muszę sobie sama. Okrucieństwo ojca nabiera sensu, kiedy świat staje się zbyt własny, aby ktoś inny mógł mi go wytłumaczyć. Nie mogę pozwolić rozumowi usnąć.

Budzę się z zamyślenia, wyglądam przez okno. Dziecko przestało skakać, zniknęło z placu zabaw, zapewne uwiedzione obietnicą powrotu do cyfrowego świata stworzonego przez umysł, który także gdy nie śpi rodzi demony. Dlaczego Goja nie ostrzegł nas przed bezsennym umysłem?

Trudno się dziwić dzieciakowi z trampoliny jego ucieczki do wirtualnej rzeczywistości, co to wpompowuje mu do mózgu rzeki adrenaliny, dopaminy, serotoniny, nie żądając w zamian fizycznego wysiłku. Oczy, uszy i opuszki palców wystarczą, aby znaleźć się w ciekawszym świecie. Smak i węch, drżenie zmęczonych mięśni przechodzą do lamusa.

Ja, dziewczynka, żeby osiągnąć stan podniecenia, jakie daje klikanie plastikową myszką, musiałam potajemnie wspiąć się po stercie pachnących ciepłą gumą opon na daszek szkolnego śmietnika. Siedziałam potem na tym daszku sama albo z milczącym kumplem Jarkiem i lepiliśmy kulki z rozgrzanego asfaltu. Wsłuchiwałam się w gwizd przecinającego miasto pociągu i wgapiałam w iskry wypluwane z grubego, odlewniczego komina. Czasami, żeby ekstremalnie podnieść sobie poziom adrenaliny, wykradaliśmy z innym kolegą Piotrkiem saletrę, używaną przez mamę do podejrzanych zabiegów kulinarnych i podpalaliśmy ją na chodniku za szkołą. Strzelała przyjemnie i pachniała jak plujący siarką diabeł. Nikt nie wiedział, z czym się mierzyliśmy na tych szkolnych podwórkach, zagajnikach, osiedlowych placach zabaw, byliśmy sami jak nasze dzieci, niebezpiecznie bezpieczne w wirtualnych światach.

Dzień zalewa się szarością, jak telewizor, w których oglądałam gierków tamtego świata. Nasz był przyjemny na twarzy i trochę gruby, niemiecki był jeszcze grubszy, a rosyjski miał krzaczaste brwi. Nosili futrzane kołnierze i mięsistymi ustami całowali się na powitanie. Strażnicy lepszego świata za żelazną kurtyna, która odgradzała nas od zgnilizny moralnej zachodu. Cokolwiek miało to znaczyć. Alicja Majewska śpiewała o bielącym się żaglu i chłopcach, którzy odpłynęli. Ja też chciałam odpłynąć, bycie chłopem czy dziewczynką nie miało wtedy znaczenia, jeszcze nie wiedziałam, że będzie mi trudniej niż moim kumplom odkrywać nieznane lądy. Chodziłam nad strumień pod lasem, właziłam do betonowego koła, które kilka lat wcześniej musiało się wyślizgnąć z ciężarówki Star, zapewne przy budowie zalewu, którego głównym zajęciem było topienie dzieci i miejscowych pijaków. Myślałam o wielu sprawach. Dokąd wpadał strumień i gdzie teraz płynął patyk, który wrzuciłam tydzień wcześniej. Czy warto wdrapać się na akację za domem babci Pawła, od której kupowaliśmy mleko. Nosiłam to mleko w metalowej bańce, zastąpionej później białym emaliowanym cackiem, z niebieską krową. Nowej bańce szybko obiło się denko i zeszpeciły ją dwa czarne, okrągłe odpryski.

Światu się też chyba ostatnio odbiło denko i odpada emaila. Szalony bliźniak wrzeszczy na sejmowej mównicy, dziewczyny wrzeszczą na niego na mroźnych, warszawskich ulicach. Nieco dalej, ciemniejszo-skórzy fanatycy wymachują maczetami, ogoleni chłopcy wrzeszczą, że ciemnoskórzy winni są wszystkiemu. Za oceanem biali wrzeszczą na czarnych, czarni wrzeszczą na białych. Pomarańczowy milioner wrzeszczy, że należy mu się władza nad światem. Na wyspie, gdzie wszyscy udają, że rządzi stara królowa, szalony wizjoner o biblijnym imieniu wrzeszczy, że nadchodzi koniec czasów i że polują na nas ludzie-jaszczurki. Youtuberzy ostrzegają, że człowiek, który otworzył okna do wirtualnej rzeczywistości i posiadł ludzkie umysły, czyha teraz na nasze ciała i planuje nam zmodyfikować DNA.

Może to i niezły pomysł, myślę czasem. Innym razem zadowala mnie moje niedoskonałe człowieczeństwo ze śmiercią w tle. Nie chciałabym wrócić w tamte czasy gierków i baniek na mleko, już je przeżyłam. Ciekawi mnie, co będzie dalej.

Ciekawi mnie dalszy ciąg.

--

--

Agnieszka Dixon

Psychologist & Psychotherapist Area of interest: Psychoanalysis & Human Sciences